Jerzy Boniecki - info

Jerzy Boniecki

Ósmego września 2003 r. zmarł w Sydney Jerzy Boniecki, założyciel i główny fundator Polculu, człowiek wielkiego serca i rozumu, mądry przyjaciel i wspaniały kompan. Trudno napisać o nim „działacz”, bo ten podniosły termin nie pasowałby do jego charakteru. Pomimo tego, że był społecznikiem wielkiego kalibru, znanym ze swej hojności, nigdy nie afiszował się swą działalnością i unikał rozgłosu. Inspirował i dyskretnie popierał działania innych; interesowały go efekty, a nie fanfary.

 
 

Polcul był dobrym przykładem takiego praktycznego nastawienia. Stworzenie fundacji popierającej twórców niezależnej kultury, a po upadku komunizmu w 1989 r. promującej budowę społeczeństwa obywatelskiego, stało się głównym przedsięwzięciem Bonieckiego. Polcul był obiektem jego dumy i zawsze pozostawał w centrum jego uwagi. Był także tematem naszej ostatniej rozmowy w Sydney pod koniec sierpnia 2003 r. Mimo choroby i cierpienia, Boniecki zachował jasność umysłu; przypomniał mi o moich obietnicach pracy dla Polculu, doradzał, jak kontynuować działalność i wspomniał o swym zapisie testamentowym, który miał wzmocnić wieczysty kapitał fundacji. Obiecałem mu, że będę zajmował się Polculem i że pomogą mi w tym pozostali przyjaciele. Przyniosło mu to widoczną ulgę. Przez chwilę w milczeniu ściskał moją rękę. Było to nasze ostatnie spotkanie – Jurek zmarł dziesięć dni później.

 
 
 

Dlaczego Polcul był tak ważny dla Jurka, że myślał i rozmawiał o nim nawet na łożu śmierci? Odpowiedź na to pytanie wymaga krótkiej dygresji historycznej i biograficznej.

 
 

Jurek Boniecki należał do pokolenia wojennego, skazanego przez los na heroizm. W momencie wybuchu wojny miał 10 lat. Po aresztowaniu rodziny trafił do getta warszawskiego, skąd udało mu się uciec i schronić u zaprzyjaźnionej rodziny, którą odtąd uznawał za swoją. Wraz z milionami Polaków przeżył koszmar okupacji: strachu, upokorzeń i śmierci najbliższych. Pomagał rodzinie, sprzedając gazety. Jako 14-letni chłopiec wstąpił do „Orląt”, organizacji AK, i ze swym oddziałem przygotowywał się do powstania w podwarszawskich lasach. Uniknął hekatomby powstańczej, kiedy jego oddział przesunięto na południe Polski. Tam też przeżył koniec wojny i demobilizację, umykając uwadze bezpieki, która tropiła członków akowskiego podziemia.

 
 
 

Przeniósł się do Warszawy, skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i podjął pracę w handlu zagranicznym. Krótki pobyt w Indiach uwrażliwił go na problemy ubóstwa i środowiska naturalnego; wspominał o tym często jak o ważnym doświadczeniu, które wzbudziło jego zainteresowania ekologią i demografią oraz prowadziło do późniejszych kontaktów z Klubem Rzymskim.

 
 
 

Do Australii przyleciał w 1959 r., by podjąć pracę jako radca handlowy konsulatu. Niedługo po przybyciu zwrócił swój PRL-owski paszport. Od tego czasu dzielił z żoną Zosią i dziećmi emigranckie losy. Firma importowa Stolat, którą założył w latach sześćdziesiątych, rozwinęła się bardzo dobrze, co pozwoliło mu oddawać się swym społecznym pasjom: ochronie środowiska naturalnego, popieraniu dysydentów w Polsce i Rosji, kampaniom prasowym przypominającym o zbrodniach totalitaryzmu i refleksjom pisarskim. Wydał dwa zbiory takich refleksji: Okno na Świat i U Burmistrza Wenecji. Powtarza się w nich motyw wszystkich działań Bonieckiego – poczucie odpowiedzialności za losy nas wszystkich, połączone z przekonaniem, że wpływać na te losy możemy w naszych codziennych działaniach.

 
 
 

To przekonanie leżało u podstaw Polculu. Bezpośrednim bodźcem do założenia fundacji były wydarzenia w Polsce, a szczególnie triumfalny marsz Solidarności. Z nadzieją i niepokojem obserwowaliśmy solidarnościową rewolucję – był to dla nas cud, a także przypomnienie o społecznym obowiązku, obowiązku solidarności nie tylko z rodakami, ale także ze wszystkimi ludźmi, którym bliska jest idea demokracji i praw człowieka. Widzieliśmy w Solidarności zapowiedź demokratycznej i pokojowej rewolucji na światową skalę, a Polska jawiła nam się, po raz kolejny w historii, jako potencjalny grabarz komunizmu. Dla Jurka prowadziło to do konkretnej i praktycznej konkluzji – solidarnościowe inicjatywy, szczególnie budowę niezależnej kultury, należy natychmiast wspomagać w sprecyzowany sposób – wspierając finansowojejtwórców.Wagatakiejpomocystałasięjasnaszczególnie w okresie stanu wojennego, kiedy działacze niezależni nękani byli wyrzucaniem z pracy i pozbawianiem środków do życia. Nagrody Polculu były dla nich darem wolności.

 
 

Jurek wymyślił fundację i w dużej mierze ją sfinansował – jak zwykle, z właściwą sobie hojną dyskrecją. Domagał się, by we wszystkich oficjalnych dokumentach jako podstawę finansową Polculu wymieniać„ anonimowy dar sydnejskiego przemysłowca”. Dopiero pod koniec życia zgodził się na ujawnienie, kim był główny fundator. Wkładał w organizację fundacji – jej prawną rejestrację, zjednanie poparcia moralnych autorytetów w Polsce i na emigracji, ułożenie skutecznych zasad działania – ogromną ilość czasu i energii. Wspólnie cieszyliśmy się z sukcesów fundacji, szczególnie w mrocznym okresie stanu wojennego, kiedy dolarowe „polkule”, przemycane do Polski przez przyjaciół od 1980 r., podtrzymywały niezależne projekty kulturalne, tak ważne dla przetrwania demokratycznych inicjatyw. Dla Bonieckiego, i dla nas wszystkich, współpracowników Polculu, każdy taki list, komentowany telefonicznie przez Jurka, był zastrzykiem optymizmu.

 

Po 1989 r., fundacja dostosowała swoją misję do nowej sytuacji, stając się zaczynem społeczeństwa obywatelskiego w wolnej Polsce. Polcul zaczął nagradzać animatorów działań obywatelskich – społeczników, budowniczych demokracji na szczeblu lokalnym, rzeczników tolerancji, inicjatorów życia społecznego w zaniedbanych środowiskach – propagując w ten sposób cnoty obywatelskie, które leżą u podstaw demokracji. Tacy ludzie, zdaniem Jurka, byli fundamentem wolnego i demokratycznego społeczeństwa. Z inicjatywy Jurka, Polcul nagradzał także działaczy niezależnych z krajów ościennych – szczególnie tych, którzy budowali przyjazne stosunki z Polską.

 
 

Jurek był ogromnie dumny z sukcesu fundacji, szczególnie z jej rosnącej reputacji nie tylko wśród prodemokratycznej elity: intelektualistów, demokratycznych przywódców i twórców kultury w odrodzonej Polsce, ale także wśród lokalnych społeczników, animatorów życia społecznego w małych miastach i na wsiach. Podkreślał, ze krzepka demokracja wymaga aktywnych obywateli i opiera się na inicjatywach oddolnych. Dlatego tak ważną sprawą stało się poszerzenie zasięgu nagród Polculu. Najcenniejszymi nominacjami były te, które napływały spoza wielkich miast, szczególnie z regionów wschodnich, najbardziej zagrożonych atrofią społecznego zaangażowania. Powodem do dumy było także oficjalne uznanie dl aPolculu, wyrażonew prasie, a także w formie oficjalnej, w postaci Złotego Orderu Zasługi przyznanego Bonieckiemu przez prezydenta Lecha Wałęsę. Dla Jurka było to nie tyle osobistym wyróżnieniem, co potwierdzeniem sukcesu jego głównego przedsięwzięcia życiowego.

 
 

Przed śmiercią, z typową dla niego otwartością i jasnością umysłu, Jurek przekazał nam swoje życzenia i uwagi na temat przyszłości Polculu. Chciał, aby fundacja kontynuowała swoją działalność na tych samych zasadach, co w przeszłości, by jej zarząd pozostał w Australii, a struktury organizacyjne i rosnąca część majątku były w Polsce. Chciał także, by Polcul wzmocnił swe finansowe podstawy i naten cel przeznaczył poważny zapis testamentowy. Głównie jednak troszczył się o to, by fundacja „leżała nam na sercu”.

 
 

Chciałbym zakończyć to krótkie wspomnienie bardziej osobistą uwagą. Każdy z nas marzy o tym by, osiągnąć choć okruch nieśmiertelności, by pozostawić po sobie pozytywny ślad, trwały odcisk naszych działań. Nie mam wątpliwości, że dla Jurka Bonieckiego takim śladem był Polcul. Polcul stał się – jak to żartobliwie sam określił – jego paszportem do nieśmiertelności. Dlatego nie zdziwiłem się, że nawet w obliczu śmierci myślał i mówił głównie o swym ukochanym Polculu – fundacji, która zawsze będzie nam leżała na sercu.

 
Jan Pakulski
 
Hobart, 10 marca 2005 r.

Nasi laureaci

Agata i Maciej Hofmanowie

Państwo Agata i Maciej Hofmanowie z Gdańska, są twórcami Polskiej Akademii Dzieci. Są jej pomysłodawcami, założycielami i osobami współfinansującymi.

Celem Akademii jest ułatwienie dzieciom rozwijania swoich zainteresowań i pasji, niezależnie od pochodzenia społecznego i wyników w nauce. Członkami Akademii mogą być dzieci w wieku od 6 do 12 lat.

 

Więcej…

Przemysław Pasek

Wyróżniony w jesieni 2010

Założenie i prowadzenie kulturalno-edukacyjnej fundacji "Ja Wisła".

Przemysław Pasek, mieszkaniec Dolnego Mokotowa od lat związany z wodą i ekologią, organizator wielu wydarzeń kulturalno-edukacyjnych przybliżających mieszkańcom Warszawy, a w szczególności młodzieży, Wisłę i jej nabrzeża.
Przemka Paska hobby, fascynacją i nieustającym zainteresowaniem jest Wisła, rzeka nad którą się wychował. Brał udział w imprezach organizowanych przez mamę nauczycielkę i organizatorkę wiślanych spływów kajakowych. Z żalem obserwował, jak Warszawa odwraca się od rzeki a brudne nabrzeża są jedynie miejscem spotkań marginesu społecznego.

 

Więcej…