W życiu pani Marty Gutowskiej z Rzeszowa wielką rolę odgrywają psy. Kocha je, leczy i szkoli. Z zawodu, od przeszło trzydziestu lat, jest weterynarzem, z zamiłowania instruktorem szkolenia psów ratowniczych i międzyna-rodowym sędzią kynologicznym tej grupy. Do pani Marty należał pierwszy polski pies lawinowy, którego wyszkoliła w Czechosłowacji 27 lat temu.
Do niedawna w polskim systemie ratownictwa używano tylko psów lawinowych. Ma również swoje psy policja. Brakowało natomiast psów do poszukiwania zaginionych dzieci, ludzi starych i chorych. Tę lukę wypełniła pani Marta oraz dwudziestu „zarażonych” przez nią zapaleńców o różnych zawodach, lecz pasją związanych albo z bieszczadzkim GOPR-em, albo ze Związkiem Kynologicznym. W styczniu 2000 r. zostało zarejestrowane Stowarzyszenie Cywilnych Zespołów Ratowniczych z Psami – STORAT.
Pani Marta, od początku pełniąca funkcję wiceprezesa do spraw szkolenia psów, opracowała program. Zrozumienie jego nowatorstwa ułatwi podejście do psów policyjnych tropiąco-obronnych. Taki pies idzie, prowadzony na lince, z nosem przy ziemi. W zadeptanym terenie i w niesprzyjających warunkach pogodowych łatwo gubi ślad. Musi umieć obezwładnić poszukiwanego przestępcę i bronić się przed atakiem. Jego szkolenie trwa 4 miesiące. W szkoleniu psa poszukiwawczego (metodą „na zabawę”) wykorzystuje się jego instynkt myśliwski. Pies nie szuka śladu, lecz wyczuwa „stożek zapachowy”, czyli unoszące się w powietrzu cząstki zapachowe. W terenie biegnie puszczony wolno. Gdy odnajdzie leżącego lub siedzącego nieruchomo człowieka nie szczeka, aby go nie przestraszyć, lecz bierze do pyska „bringsel” (wiszący przy obroży rzemień) i biegnie po przewodnika.
Musi natomiast zaszczekać, gdy wyczuje człowieka pod gruzami i kopać w lawinisku. Inaczej informuje na chybotliwym pontonie o znajdujących się pod wodą zwłokach. Aby zachowywać spokój na rozkołysanym pontonie, psy ćwiczą na skonstruowanej przez panią Martę drewnianej platformie z kółkami od fotela symulującej przechyły.
Umiejętność trafnego interpretowania okoliczności jest jedną z cech, jakie musi posiadać – niekoniecznie rasowy – pies pracujący w zespole STORAT-u. Pozostałe cechy to: znakomity węch, odwaga, chęć współpracy z człowiekiem, wytrzymałość, ufność i łagodność.
Wymagania stawiane ratownikowi również są bardzo wysokie: musi mieć świetną orientację w terenie, być sprawny fizycznie i dyspozycyjny.„Dyspozycyjność” to minimum 20 godzin ćwiczeń tygodniowo i akcje pozorowane (raz w miesiącu, od sobotniego południa do niedzielnego wieczoru, nierzadko bez snu) w dzień i w nocy, bez względu na porę roku i pogodę. Ratownik musi też pełnić rolę pozoranta w czasie treningów, czyli może być zakopany w beczce pod gruzami albo w specjalnej sztolni na głębokości 2 m pod śniegiem, o zadaniach prostszych jak leżenie w bagnie, czy wodzie nie wspominając. Ratownik ma też zawsze spakowany plecak, a w nim: nawigator satelitarny – GPS, busolę, 2 latarki, scyzoryk, ciepłą czapkę i rękawiczki, mapy, apteczkę, czekoladę, 2 konserwy, karmę dla psa i wodę. Do wyposażenia dochodzi kombinezon, kamizelki dla psów ze światłami odblaskowymi i obroża z „bringselem”. Żaden ratownik STORAT-u nie wie, czy najbliższą noc spędzi w łóżku, czy w oddalonym o wiele kilometrów lesie.
„Tylko wariaci u nas wytrzymują” mówi pani Marta. A zapytana, jak wygląda przyjmowanie ochotników, odpowiada: „Zgłaszającym się proponujemy pierwszy trening bez psa. Jak kandydat zobaczy, co i jak się robi, na ogół rezygnuje. Nieco wytrwalsi poddają się po odegraniu roli pozoranta (nowy do szukania!) w terenie. 8 godzin w deszczu gwarantuje selekcję naturalną. Zostaje jedna na 100 osób.”
Po zakwalifikowaniu ratownika i psa do zespołu 2 lata trwa szkolenie podstawowe do uzyskania licencji, a potem… jest coraz trudniej. Im lepiej pies się spisuje, tym trudniejsze zadania otrzymuje. Jego licencja jest ważna przez rok, później musi powtarzać egzamin i stale potwierdzać swą przydatność w akcjach pozorowanych. STORAT-owi potrzeba więcej ludzi niż psów. W akcjach ratowniczych proporcja w zespole wynosi 3:1 (przewodnik, nawigator, ratownik i pies; na treningach do zespołu dochodzi pozorant). Taki zespół zastępuje pracę 150 osób i w czasie 6 godzin może przeszukać teren o powierzchni 120 ha. W 2002 r., w głośnej akcji w Żorach, trzystuosobowa grupa strażaków i policjantów z psem tropiącym szukała małego Kubusia przez dwa dni, a zespół STORAT-u odnalazł go w 3 godziny!
Ratownicy rocznie uczestniczą w kilkunastu akcjach; odnajdują zaginionych ludzi żywych albo martwych, a często tylko dają odpowiednim służbom informację, że na wskazanym terenie poszukiwanej osoby na pewno nie ma (nie zdarzyło się bowiem, żeby kogoś odnaleziono już po przeszukaniu rewiru przez ratowników z psem).
W działalności STORAT-u uderza niewspółmierność efektu do nakładu pracy. Może się zdarzyć, że perfekcyjnie szkolony przez kilka lat pies odnajdzie jedno dziecko i to będzie wielka nagroda. Sprawdzenie psich umiejętności w prawdziwej sytuacji zazwyczaj oznacza ludzką tragedię. Jednak ratownicy są gotowi na wszystkie wyzwania. Obecnie stowarzyszenie liczy 33 ratowników, 5 wyszkolonych psów i 5 uczących się.
9-letnia suka pani Marty o męskim imieniu Burak, która uratowała życie dwóm osobom a trzy odnalazła martwe, uczestniczyła w 43 akcjach, przechodzi już na emeryturę. W pracy zastępuje ją 3-letnia Rzepa, również owczarek niemiecki.
Dzięki głośnym sukcesom doceniono STORAT w Podkarpackiem; tu wkracza do akcji poszukiwawczych z inicjatywy policji, która zapewnia transport w obrębie województwa. Dobrze układa się współpraca z policją lubelską i śląską. Gdzie indziej bywa różnie…
Kiedy po uratowaniu dziecka przez prasę przetacza się fala zachwytu, trudno uwierzyć, że środkiem transportu tych bohaterów jest należący do pani Marty 15-letni „trabant” combi („zrzutka” na paliwo przed akcją!), że biuro stowarzyszenia mieści się w jej mieszkaniu „między fortepianem i wersalką” i bywa zamieniane na hotel, gdy na weekendowe treningi na jej 4-hektarową działkę zjeżdżają do Rzeszowa (oczywiście na własny koszt) ratownicy z innych miast. Do niedawna prywatny numer telefonu pani Marty był równocześnie numerem STORAT-u. Sporadycznie ktoś ich obdarowuje (laptop, czasem pieniądze). Liczą, jako organizacja pożytku publicznego, na 1%… Mimo że od czasu do czasu sporo się o nich pisze, są niezauważani. „Pracujemy głównie w lesie i na ogół w nocy. Nawet reklamy na kurtkach nie byłoby widać…” mówi pani Marta.
Wyróżnienie Polculu otrzymała wiosną 2003 r. Nagrody nie mogła odebrać osobiście, bo po wypadku na treningu miała lewą nogę w gipsie. Wkrótce przysłała mi zdjęcie zakupionego za nagrodę sprzętu dla STORAT-u; między innymi GPS. W grudniu 2004 r. dostałam od pani Marty artykuł z rzeszowskich „Nowin”, w nim zdjęcie: pani Marta z prawą nogą w gipsie oraz Rzepa. Nogę złamała na samotnej akcji „poprawkowej” (dzień wcześniej zespół bezskutecznie szukał zaginionej chorej kobiety). W ramach rutynowego treningu pani Marta powróciła w tę okolicę. Spadła na dno wąwozu, do strumienia, łamiąc nogę. Dzięki GPS-owi, mogła dokładnie określić wezwanym przez telefon ratownikom STORAT-u swoje położenie. Pod artykułem, na marginesie gazety, był dopisek: „Życie jest śmieszne i nieprzewidywalne. Nagroda Polculu, którą wydałam na sprzęt do ratowania innych ludzi, tym razem uratowała mnie. I niech ktoś powie, że ja nie mam szczęścia! Marta Gutowska”.
Joanna Dunikowska